piątek, 12 września 2014

Rozdział I

  Wyjechała windą na czwarte piętro w apartamentowcu, w którym mieszkała wraz ze swoim narzeczonym. Znalazła pęczek kluczy w torebce i wcisnęła jeden w zamek, przekręciła go i... Okazało się, że drzwi już wcześniej były otwarte. Nie ukrywała tego, że lekko się wystraszyła, bo w mieszkaniu nie miało być nikogo. Weszła cicho do środka i pierwsze co zobaczyła to para czarnych butów i leżąca obok nich marynarka.
   - Adrian? - zawołała i nagle usłyszała kroki chłopaka, schodzącego po schodach. Uśmiechnięty. Ciemnoskóry. Przystojny. Bogaty. Czarujący. Elegancki. Idealny. - Nie miałeś być dopiero jutro? - Zmarszczyła brew, a podszedł do niej i lekko musnął jej usta.
   - Wymarzone powitanie ukochanego po kilkudniowej delegacji - Pokręcił głową. - Załatwiłem wszystko trochę wcześniej i mogłem przylecieć dziś - Puścił do niej oczko. - Ale chyba się nie cieszysz - Udał smutną minkę.
   - Nie no, oczywiście, że się cieszę - odpowiedziała prawie natychmiastowo. - Tylko mnie zaskoczyłeś, bo chciałam coś przygotować na twój powrót - dodała z szatańskim uśmieszkiem i mocno się do niego przytuliła. - Bardzo się stęskniłam, wiesz?
   - Oczywiście! Nowy Jork to przecież koniec świata! - zaśmiał się, a ona uderzyła go lekko w ramię. - No ja teeż - przeciągnął, uśmiechając się do niej. Pochylił delikatnie głowę i ucałował ją w czoło. - Umieram z głodu. Może gdzieś wyjdziemy?
   - Dobrze, ale najpierw muszę wypakować te zakup.
   - Ja to zrobię - powiedział i już miał łapać za uchwyt torby...
   - Nie! - krzyknęła Hiszpanka, a on popatrzył na nią zdziwiony. - To znaczy.. - zająknęła się. - Jest tam coś czego nie możesz zobaczyć - powiedziała, a ten przymrużył powieki i od razu się wyszczerzył.
   - To ty naprawdę szykowałaś coś specjalnego na jutro - mruknął zniżonym głosem wprost do jej ucha, na co dziewczyna delikatnie przygryzła dolną wargę.
   - Może - Kiwnęła tajemniczo głową. - Ja się już tym zajmę, a ty posprzątaj po sobie - Wskazała na jego rzeczy, leżące na podłodze. Chwyciła za swoją torbę i reklamówkę. Po chwili była już w kuchni i od razu wyjęła z reklamówki dużą, czerwoną teczkę, której Adrian nie miał prawa zobaczyć, a zwłaszcza jej zawartości. Miała szczęście, że teczka mieściła się w jej obszernej torebce, więc przemknie z tymi papierami beż żadnego zbędnego podejrzenia. Wypakowała zakupy do lodówki i szafek i ruszyła na piętro do ich sypialni. Przepakowała najpotrzebniejsze rzeczy do mniejszej, czarnej torebki, a tamtą zakopała głęboko pod stertą ubrań na dnie szafy.
   - Camila! Idziesz? Naprawdę umieram z głodu! - Usłyszała głos Meksykanina.
   - Idę! - zaśmiała się, chwyciła swoją torebkę i zeszła na dół.
  Wsiedli do jego samochodu i niedługo później byli już pod swoją ulubioną restauracją. Przy wejściu natchnęli się na jego kolegę z branży, który wychodził właśnie wraz ze swoją dziewczyną. Panowie wymienili kilka słów na swój temat, a Camila usłyszała od dziewczyny komplement na temat swojej prześlicznej torebki. Weszli do środka, zajęli stolik i złożyli zamówienie.

     Bardzo eleganckie restauracje, prywatne szkoły, najlepsze ubrania, samochody, olbrzymi dom i wakacje w każdym wymarzonym miejscu na świecie - to od zawsze był jego świat. Jedynak, który jest dziedzicem olbrzymiego majątku i firmy deweloperskiej, którą od lat prowadzi jego ojciec. Za dnia grzeczny i ułożony chłopiec, który później zamieniał się w wielkiego pana imprez.
 Mógł mieć każdą. W firmie nie było kobiety, która nie fantazjowałaby o synu szefa. Jednak ten wybrał cichą stażystkę, na którą zwalano całą robotę. Wszystkie sekretarki zazdrościły Cami zainteresowania swoją osobą przez Adriana, kiedy ta uważała go za wielkiego i rozpieszczonego panicza, nienadającego się do niczego. Z czasem zmieniła swoje zdanie i od pół roku nazywają ją oficjalnie przyszłą panią Hernandez. Byli ze sobą już ponad trzy lata, ale od sześciu miesięcy nosiła zaręczynowy pierścionek.
     W Kalifornii pojawiła się już jako osiemnastolatka przez program wymiany uczniów. Tam zdała ostatni rok i później zdecydowała się zostać na dobre. Zaczęła studia i staż w ogromnej firmie, w której udało się jej znaleźć kogoś kto naprawdę o nią zabiegał, po tym jak w Barcelonie straciła nadzieję na jakąkolwiek prawdziwą miłość i kogoś kto sprawi, że znów może być szczęśliwa. Ona również nigdy na nic nie narzekała i nic jej nie brakował, ale i nie przywiązywała dużej wagi do pieniądza. Nie szastała nim na lewo i prawo, tak jakby robiły to jej koleżanki, będąc na jej miejscu.
   - Adrian.. - zaczęła niepewnie. - Do Barcelony mamy lecieć dopiero za dwa tygodnie, prawda?
   - No tak - Pokiwał głową. - Z tego co wiem, Juan i Alice mają tam to wszystko pod kontrolą.
   - W to nie wątpię, ale.. - westchnęła. - To nasz ślub i jednak chciałabym osobiście uczestniczyć w tych ostatecznych przygotowaniach. Poza tym chodzi o moją rodzinę, dawno ich nie widziałam i chciałabym spędzić z nimi troszeczkę więcej czasu. I tak pomyślałam, że mogłabym wziąć ten urlop wcześniej i tam polecieć - uśmiechnęła się lekko. Mieszkali i pracowali w Los Angeles, ale ona wymarzyła sobie ślub w Barcelonie, w mieście w którym tak bardzo się zakochała. Nie miała takiego sentymentu do Gijon, miasta w którym urodzili się jej rodzice, wychowali, a później przyszła na świat ona sama. Tak samo jeżeli chodziło o stolicę, o Madryt, gdzie spędziła swoje pierwsze pięć lat. Miasto Aniołów też miało swój czar i urok, ale to nie było to. Żadne z nich nie równało się z jej ukochaną Barceloną. Poza tym jej rodzina teraz znów tam wróciła, więc wszystko miało być idealne. Przygotowaniami kierowali na odległość poprzez dwójkę organizatorów na których Adrian nie szczędził pieniędzy. Mieli tam wszystko idealnie przygotować.
   - W sumie to nie taki zły pomysł - powiedział chłopak, a w tym momencie kelner przyniósł ich deser. Dwa olbrzymie pucharki lodów z owocami i bitą śmietaną. - Dawno ich nie widziałaś, a ja nie mogę ci przecież zabronić spotkania z nimi - uśmiechnął się i złapał za jej dłoń, która leżała na stoliku. Delikatnie ją pogłaskał i spojrzał dziewczynie głęboko w oczy. - Porozmawiam jutro z ojcem o twoim wcześniejszym wolnym, ale na pewno nie będzie miał nic przeciwko. Znając jego, zacznie jęczeć, że oczywiście jesteś niezastąpiona, ale spróbują dać sobie radę - Puścił jej oczko i zabrał się za pałaszowanie lodów. Na razie wszystko układało się tak jak zaplanowała. Bardzo tęskniła za rodzicami i młodszym rodzeństwem, których ostatnio widziała na święta Bożego Narodzenia w Vigo, ale to nie był jedyny powód dla którego tak bardzo napierała na to by mogła wcześniej sama tam polecieć. Musiała załatwić coś bardzo, ale to bardzo ważnego. Coś, bez czego jej ślub po prostu legnie w gruzach.

    Słońce od samego rana nie dawało za wygraną i nagrzewało całą Barcelonę, która w okresie wakacji była obładowana turystami. Jedni woleli wtedy zostać w klimatyzowanym pokoju hotelowym, drudzy pospacerować zacienionymi uliczkami, a cała reszta prażyła się na plaży.
  Młody pomocnik podjechał właśnie pod wysoki budynek, w którym znajdowało się mieszkanie jego przyjaciela i dziękował za taki wynalazek jak klimatyzowane samochody. Odczekał jakieś pięć minut i już miał brać komórkę by pośpieszyć obrońcę, kiedy zauważył go wychodzącego razem z wysoką i całkiem ładną szatynką. Pożegnali się przy końcu chodnika i każde z nich poszło w swoją stronę. Po chwili Marc był już na miejscu pasażera i zapinał pasy.
   - Kolejna jednorazowa zdobycz? - zaśmiał się Roberto i odpalił silnik. Chłopak tylko uśmiechnął się cwaniacko pod nosem, dając mu odpowiedź na pytanie. Sergi czasami naprawdę nie rozumiał postępowania Bartry.. Raz na jakiś czas uderzał na miasto i bajerował laskę do momentu gdy nie wylądowała w jego łóżku. Później wszelki ślad w życiu piłkarza po niej zanikał. Pytany dlaczego tak robi, odpowiada, że nie jest stworzony związku albo po prostu nie poznał jeszcze kobiety, która naprawdę potrafiłaby go całego uporządkować. Większość nigdy tego nie rozumiała, a w szczególności kiedy garstka piłkarzy którzy znali bliżej Marca, zaczynali kręcić głowami lub się podśmiechiwać. Dziwiło ich to, że jednak przebywając w ciągłym towarzystwie swoich szczęśliwie związanych kolegów, nawet nie chciał spróbować.
   - Marc, a powiedz mi, co ty robisz, że później te laski ani do ciebie nie wydzwaniają ani cię nie nachodzą?
   - Daję im fałszywy numer - zaśmiał się. - I mam układ z ochroniarzami. Widują mnie w końcu z tymi dziewczynami i wiedzą, że później mają mówić im, że taka oto osoba już tutaj nie mieszka. No chyba, że im powiem, że dana dziewczyna może spokojnie wchodzić. Jeszcze nie miałem z tym problemów - Wzruszył ramionami.
   - Bo jesteś pieprzonym farciarzem - Roberto zaśmiał się i pokręcił głową. - I kiedy w końcu odbierasz ten swój samochód od mechanika?
   - Dziś popołudniu, więc jutro nie musisz już po niej przyjeżdżać - Skinął głową.

   Otworzył leniwie oczy i przejechał dłonią po twarzy. Spojrzał na miejsce obok siebie, gdzie spała młoda i drobna blondynka. Nawet nie pamiętał jak ma na imię.. Anita? Anna? Amelia? Tak, to chyba była Amelia. Marc wśród swoich kolegów uchodził za kolesia, który co chwilę wyrywał nową pannę, ale nie robił tego tak strasznie często jakby to mogło się wydawać. Średnio raz na dwa tygodnie? Tydzień?
 Ostatni raz zabawiał się z niejaką Melissą i było to trzy
 dni temu, wtedy gdy przyjechał po niego Sergi. Dzień wcześniej tego nie planował. Wieczorną porą ogarnęło go coś dziwnego. Poczuł się jakoś inaczej. I to wcale nie było uczucie nadchodzącego przeziębienia.. Nie potrafił tego dokładnie określić i nazwać. Poczucie wyrzutów sumienia, które towarzyszyło mu na początku, kiedy tak właśnie zaczął traktować kobiety nawet się z tym nie równało. Postanowił to jakoś w sobie stłumić i wyszedł na drinka, a ta dziewczyna jakoś tak sama się napatoczyła. Jednak to uczycie po upiciu wcale nie przeszło, a wręcz przeciwnie.
 Spojrzał na elektryczny zegarek, stojący na szafce nocnej. Godzina głośno przemawiała do niego, że jeżeli nie chce spóźnić się na trening, musi się już podnieść. Wstał, nie przejmując się tym, że zbudził dziewczynę obok siebie.
   - Hej, misiu - przeciągnęła się i spojrzała na Marca, który nie zwracając na nią uwagi, naciągał na siebie jeansy.
   - Wstań i się ubierz, bo wychodzisz - powiedział obojętnie, wrzucając do swojej torby rzeczy na trening.
   - Co proszę? - zmarszczyła brew, jakby myślała, że się przesłyszała. - Ale..
   - Słuchaj, nie mam dziś humoru by to tłumaczyć, więc wstań, zabierz swoje rzeczy, ulotnij się i zachowuj jakbyśmy się nigdy nie spotkali - powiedział, a ta wciąż leżała ze wzrokiem wbitym w piłkarza. - Czegoś nie pojęłaś? Nie rozumiesz po hiszpańsku? Mam ci zapłacić? - uniósł lekko głos, a panna zaczęła coś sobie mruczeć pod nosem, ale szybko się ubrała i wyszła, głośno trzaskając za sobą drzwiami. Po prostu taki miał dzień. Czasem zgrywał słodkiego chłopca, buziaczki na pożegnanie i tak dalej, a czasami właśnie był taki.. Teraz przynajmniej miał chwilę spokoju przed treningiem.

     Ich trójka wyszła z szatni jako ostatnia. Zamknęli za sobą drzwi i ruszyli korytarzem w stronę wyjścia na boisko treningowe. Nagle z innego korytarza wyłoniła się damska sylwetka idąca przed nimi w tym samym kierunku. Widzieli tylko jej zgrabną figurę i długie, brązowe włosy, które falami opadały na plecy. Oczywiście jak każdy zdrowy mężczyzna, nie pogardzili takim widokiem. Kim była owa dziewczyna, zorientowali się dopiero gdy wyszła na zewnątrz i od razu podeszła do ich trenera, witając się z nim buziakiem w policzek. Dwóch z nich aż się zatrzymało. a trzeci, który kroczył za nimi, wpadł na kolegów, wydając przy tym pomruk niezadowolenia.
   - Czy to jest.. - zaczął Sergi z lekko zdziwioną miną.
   - Z księżyca spadliście czy co? - Usłyszeli za sobą głos Rafinhi. - To Camila, przecież ją znacie - dodał i dołączył do reszty chłopaków na boisku. Sergi spojrzał na Martina, a Martin na Sergiego. No właśnie, była to Camila, córka trenera, która należała kiedyś do ich paczki. Jak dobrze, że Rafa kojarzył ją tylko z tego, że się przyjaźniła z jego bratem.. Jak dobrze, że Thiago nie wygadał mu się o jednej maleńkiej sprawie związanej z panną, a raczej może panią Martinez.
  Jeszcze za czasów gry w młodzikach, gdy Luis prowadził Barcę B, mieli swoją wielką paczkę, do której należało sześciu chłopaków i cztery dziewczyny. W tym momencie w Barcelonie ostali się tylko Bartra, Sergi, niejaka Maria oraz Martin z Maite, którzy od tygodnia są dumnymi rodzicami maleńkiego Dylana. Cristian z Loreną i ich córeczką wyjechali do Portugalii, Thiago do Niemiec, Muniesa w Anglii, a Camila.. No właśnie, do tej pory nikt nie wiedział co się z nią działo.
   - Marc - wypowiedzieli jednocześnie i zaczęli za nim wodzić wzrokiem po boisku. Stał z butelką wody razem z Andresem i Jordim niedaleko rozstawionych kolorowych pachołków. Podeszli tam dość szybkim krokiem, biorąc Bartrę pod oba ramiona.
   - Ważna sprawa, wybaczcie - powiedział Martin do Iniesty i Alby, odciągając obrońcę na bok.
   - Ej, chłopaki, co jest? - Spoglądał zdziwiony to na jednego, to na drugiego.
   - Powiedzmy, że czeka na ciebie mała niespodzianka - zaczął Roberto. - Spójrz to jest obok trenera.
   - Co? - zmarszczył brwi.
   - Hej, panowie! - Usłyszeli głos Luisa. - Zbierzcie się tutaj na chwilę - Kiwnął ręką. Marc spojrzał w jego kierunku. Jedyne co teraz dudniało w jego głowie to "O cholera!". Uczucie, które siedziało w nim od wczoraj, w tym momencie wzrosło dziesięciokrotnie. Poczuł nagłą suszę w gardle. Ruszył bardzo wolnym krokiem za kolegami i stanął na samym końcu pomiędzy Montoyą i Roberto. - Wiem, że nie każdy zna moją Camilę, ale chcę się czymś pochwalić - zaczął dumnie trener. - Za dwa tygodnie wydaję swoją najstarszą córkę za mąż! - dodał, a pijący wodę Marc, głośno się zakrztusił. Nagle nastała dziwna cisza i wszyscy przenieśli wzrok na w połowie mokrego od wody piłkarza. Uniósł niepewnie wzrok i zauważył, że centralnie przed nim utworzyła się szpara, a centralnie na wprost niego stała właśnie ona.

***
Pierwszy rozdział dedykuję mojemu kochanemu kuśtykowi - Nataleczce, która tak bardzo lubi ode mnie odgapiać.. Ja skręcam kostkę - za chwilę ona, ja ląduje w gipsie - teraz ona ♥
Teraz ładnie proszę o komentarze i opinie :) 
A Martina tutaj umieściłam obowiązkowo, bo to jeden z moich najulubieńszych piłkarzy, a niedoceniany w opowiadaniach! 

7 komentarzy:

  1. No no no. Rozdział wprowadzający. I jak mniemam Marc juz się zakochał. Mój niegrzeczniuch ♡
    czekam na nowość :*
    Inszaaaa

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmmm, była miłość Marca? Cieekawe co będzie dalej między nimi :D
    Pozdrawiam :**

    OdpowiedzUsuń
  3. Marc ty rozrabiaku! Ale i tak cię kocham! ♡
    Camila vs Bartra? Ciekawe kto wygra! ;p
    Czekam na nowość!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ajajaja, wiesz że kocham to opowiadanie, prawda? Marc jest tutaj tak bardzo cudowny! No nie powiem, trener zgotował mu niezłą niespodziankę, nie powiem. Czekam na kolejny ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję za dedykejszyn piękne ♥ Coś czuję że Marc w jednej chwili porzuci przygody na 1 noc a to wszystko za sprawą starej przyjaciółki ^^

    OdpowiedzUsuń
  6. co Ty robisz z mojego Marcusia za podrywacza? nie nie nie tak nie może być

    OdpowiedzUsuń
  7. No no, zapowiada się ciekawie xD ciekawe czy coś wyjdzie z tego ślubu i czy jej uczucia do Bartry wrócą ?? Pisz szybko kolejny, czekam !!
    pozdro ;)

    ~ Angi

    OdpowiedzUsuń