niedziela, 21 września 2014

Rozdział II

  Stała obok swojego ojca i najpierw również patrzyła na niego, ale gdy tylko skrzyżowała wzrok razem z jego... Spuściła lekko głowę, ciężko przełykając ślinę. Dla niego jakby wszystko dookoła się zatrzymało w miejscu. Miał przed sobą dziewczynę, której nie widział pięć lat. Dziewczynę o długich, falujących włosach, pełnych ustach, dużych i brązowych oczach, a na dodatek jeszcze piękniejszą niż wtedy.. Nie mógł uwierzyć, że wróciła i tak po prostu.. Zaraz? Co powiedział trener? Wychodzi za mąż?!
   - Marc, wszystko w porządku? - zapytał lekko zdezorientowany Enrique. Camila podniosła wzrok. Znów się skrzyżowali, jednak teraz to piłkarz temu zaprzestał i popatrzył na Luisa.
   - Tak, tak - pokiwał głową i wtedy jedni zaczęli gratulować, a inni wracać do treningu. Do tej drugiej grupy dołączyła trójka młodych zawodników.
   - Tego to ja się nie spodziewałem - zaczął Montoya, kręcąc głową.
   - A ja pewnie tak.. - warknął Marc i odrzucił butelkę poza linię kończącą boisko. Czuł w sobie narastającą złość i pewnie gdyby miał coś w ręce, zmiażdżyłby to w jednym momencie. Po chwili się zatrzymał i odwrócił głowę w stronę, gdzie wcześniej stała Cami. Nie było już tam nikogo. Piłkarze wraz ze sztabem wrócili na boisko. Dopiero zauważył ją, idącą w stronę wyjścia.. Sam nie wiedział dlaczego, ale nogi same ruszyły za nią, ale poczuł jak ktoś go odciąga do tyłu.
   - Stary, nie! - Usłyszał głos Sergiego. - Teraz mamy trening i masz całkowicie zapomnieć o tym, co przed chwilą zobaczyłeś i usłyszałeś - dodał.
   - Słyszeliście co powiedział Luis - zaśmiał się kpiąco i spojrzał na nich. - Camila wychodzi za mąż, a ja nie wiem jak ona chce tego dokonać jeżeli.. - Zaciął się i westchnął. - Jeżeli nadal figuruje w papierach jako czyjaś żona.
   - Masz rację, ale będziemy myśleć o tym później, okej? Bo zaraz dostanie nam się za ociąganie na treningu - odezwał się boczny obrońca i całą trójką udali się w stronę rozstawionych pachołków.

   Potrafił się jakoś skupić na treningu, choć pomimo ciągłych napomnień kolegów, ciągle myślał o Camili.. Myślał o tym całym czasie, który razem spędzili, o tych wszystkich głupotach, które razem zrobili.. Jej wyjazd był taki nagły i gdyby nie to, że przypadkowo podsłuchał rozmowę Luisa z innym trenerem, nie wiedziałby gdzie uciekła jego córka. Nikomu nie przyznał się o tym, że wie. Zostawił to dla siebie. Miał to wszystko traktować jako przeszłość i już do tego nie wracać, ale nie potrafił. W szczególności teraz.
 Właśnie wchodził do swojego mieszkania, przekraczając próg drzwi na balkon, gdzie mieściły się dwie doniczki z ozdobnymi sadzonkami, o których podlewaniu przypomina mu matka, wysyłając SMS co jakiś czas. Usłyszał dzwonek do drzwi i odłożył dzbanek na parapet. Nikogo się nie spodziewał, więc zainteresowało go to, kim może być jego gość. Wyszedł do korytarza i otworzył drzwi. I znów to wszystko w niego uderzyło. Nie wiedział czy mu jest gorąco czy zimno. Znów miał przed sobą drobną szatynkę, o której chciał zapomnieć, ale jednak bardzo za nią tęsknił, czego nie mógł wyprzeć. Ubrana tak samo jak rano, czyli w luźną pomarańczowo-brązową sukienkę i sandałki, a przez ramię przewieszoną miała dużą torebkę. Prezentowała się świetnie.
   - Cześć. Mogę wejść? - zapytała cichym głosem. Marc dopiero po chwili oprzytomniał i zrobił krok do tyłu, kiwając głową by weszła. Zamknął za nią drzwi i sam nie wiedział jak ma się zachować. Ma ją zapraszać dalej, proponować coś do picia.. Mają się rozsiąść i wspominać dawne czasy przy kawie i ciastku? - Mam twój adres od Rii - powiedziała, przerywając niezręczną ciszę, a Marc skinął głową. Ria od zawsze była najlepszą przyjaciółką Camili i Maite, ale i należała do paczki, przyjaźniła się z nimi wszystkimi i nawet podobno miała zostać matką chrzestną synka Montoi. Albo od razu wybaczyła Camili to, że wyjechała bez słowa lub.. Po prostu miały ze sobą ciągły kontakt.
   - Napijesz się czegoś? - odezwał się w końcu. Odmówiła. - A ja chętnie - mruknął i ruszył pierwszy do kuchni. Zabrał szklankę z szafki i nalał do niej trochę soku. Słyszał jak Martinez wchodzi za nim i staje kawałeczek dalej. - Gratulacje - powiedział i się odwrócił, opierając o szafkę kuchenną. - Nasz trener w końcu jest taki szczęśliwy, że jego ukochana córeczka w końcu wychodzi za mąż - dodał z ironią w głosie.
   - Marc, przestań - jęknęła. - Chcę o czymś porozmawiać.
   - Przecież rozmawiamy - wzruszył ramionami, a ona ciężko westchnęła, wodząc wzrokiem po całym pomieszczeniu, byle tylko nie spojrzeć na piłkarza. Dla niej to też nie było proste. - Dawno przyleciałaś?
   - Wczoraj wieczorem wylądowałam - mruknęła, patrząc w podłogę. I wtedy coś do niego dotarło.. To właśnie wtedy nie mógł sobie znaleźć miejsca, dziwnie się czuł i teraz pomyślał, że to było spowodowane przylotem Martinez. Ale skąd jego organizm i umysł wiedziałby to? Głupie przeczucia? Czasem im za bardzo wierzył. - Nie dziwię się, że zaskoczyło cię to co powiedział ojciec na treningu. Nie chciałam by wydawał takie przedstawienie, ale po prostu przywiozłam mu klucze... I w sumie nie wiem dlaczego ci się tłumaczę - W końcu na niego spojrzała.
   - Więc co tutaj robisz? - zapytał. Sięgnęła do swojej torebki i wyjęła z niej czerwoną teczkę. Wyciągnęła ją w stronę chłopaka, nerwowo przygryzając dolną wargę.
   - Chcę byś to podpisał - powiedziała już odrobinę pewniej. Bartra otworzył teczkę i pierwsze co ujrzał to logo firmy prawniczej u góry kartki. Zjechał wzrokiem niżej.
   - Papiery rozwodowe? - Zmarszczył brwi.
   - A czego się spodziewałeś? Dobrze wiesz, że bez tego nie wyjdę znów za mąż.
   - I pewnie twój narzeczony bardzo oczekuje na mój podpis, mam rację? - zaśmiał się.
   - Adrian o niczym nie wie - Spojrzała na niego. - Po prostu to podpisz i już mnie nie ma. Będziesz miał spokój do końca życia.
   - Spokój? - uśmiechnął się szeroko, drapiąc się po brodzie. - Wiesz co, to ty będziesz mieć wtedy spokój i zadośćuczynienie za to, że tak po prostu wtedy uciekłaś bez żadnego słowa wyjaśnienia - spojrzał na nią, a ta poczuła jakby jego wzrok przeszywał ją całą. Chciała grać twardą, ale od środka całą się trzęsła. Chciała mieć po prostu to już za sobą. - Nie - Odrzucił teczkę na blat szafki i skrzyżował ręce na piersi.
   - Co? - jęknęła z niedowierzaniem. - Co, nie?
   - Nie podpiszę tego - Pokręcił głową.
   - Marc! Zrób to i to natychmiast - pisnęła, a on lekko odbił się od szafki i podszedł do niej po woli, stając bardzo blisko.
   - Chcesz mi rozkazywać? - uśmiechnął się lekko i pochylił się. - To już na mnie nie działa - dodał i wyminął ją, wychodząc z kuchni. Czuła jak zaczyna gotować się od środka. To był ten sam denerwujący Bartra, a teraz chyba nawet jeszcze bardziej. Przymknęła powieki i nabrała powietrza w usta. Próbowała zachować spokój. Wyszła z kuchni i podążyła za obrońcą.
   - Posłuchaj Marc, ja nie odpuszczę - powiedziała ze złością. - Zostawiam te papiery i mam nadzieję, że je podpiszesz. Dobrze wiesz, że tak będzie lepiej dla ciebie i mnie. Wiem, że chcesz mi zrobić na złość - mówiła już spokojniej. I tu miała rację. Chciał jej zrobić na złość, ale czym to było w porównaniu do tego, że przy jednym upadku, ona tak po prostu ich przekreśla, nie daje żadnej szansy i ucieka na drugi koniec świata. Bartra postanowił się już nie odzywać i patrząc w okno, cierpliwie zaczekał aż Camila opuści jego mieszkanie. Dopiero gdy usłyszał trzask zamykanych drzwi, odwrócił się i spojrzał w kierunku, gdzie przed chwilą stała jego.. Jego żona.

  Wystrzeliła z wyjścia z budynku niczym strzała. Była zła jak nigdy wcześniej. W tym momencie piłkarz prawie doprowadził ją do szału. Co zależało mu by złożyć głupi podpis na kartce i mieć święty spokój?! Przecież w końcu kiedyś i on będzie się chciał z kimś ożenić. Wsiadła na miejsce pasażera w samochodzie swojej przyjaciółki, trzaskając mocno drzwiami.
   - Hej, zaraz ja tak tobą trzasnę! - fuknęła. Jej samochód był niczym jej dziecko i facet zarazem. Dbała o niego jak o nic inne. - Załatwiłaś? - Spojrzała na Cami.
   - Tak.. Załatwiłam, ale chyba siebie samą - warknęła.
   - Ej, co jest?
   - Powiedział, że tego nie podpisze - rzuciła i podparła głowę o rękę.
   - Co?! - zawołała Ria. - Mam się tam przejść do tego mądrali?!
   - Nie, zostaw.. - Pokręciła głową. - Miałyśmy jechać do Maite, prawda? Za nią też się stęskniłam! - Zdołała wydobyć z siebie lekki uśmiech. - I chcę zobaczyć Dylana - dodała.
   - No okej, okej - westchnęła Garrido i przekręciła kluczyk w stacyjce, odpalając tym samochód. 
 Niedługo potem dziewczyny były już pod niewielkim domem na obrzeżach miasta. Ria zaparkowała na podjeździe i obie wysiadły z samochodu. Przeszli kawałeczek chodnikiem, który z obu stron obrastały niziutkie krzaczki. Dziewczyny stanęły przed drzwiami i jedna z nich nacisnęła na dzwonek, umieszczony tuż obok. Po chwili w progu pojawiła się niewysoka szatynka, ubrana w długi T-shirt i czarne leginsy. Uśmiechnęła się szeroko na ich widok i pierwsze co zrobiła, mocno przytuliła Camilę.
   - Matko, jak ja się za tobą stęskniłam - pisnęła i zrobiła krok w tył, ciągnąc ją za sobą do środka. Roześmiana Ria weszła za nimi i zamknęła drzwi. Przywitała się z Maite i od razu podeszła do wózka, stojącego w salonie, w którym spał mały chłopiec. Tuż po niej pojawiła się tam Cami, zachwycając się maleńkim Dylanem. Usłyszały jak ktoś schodzi po schodach i po kilku sekundach ujrzały chłopaka Maite, Martina.
   - I oto cała podstępna trójca - zaśmiał się piłkarz i spojrzał na córkę swojego trenera. - Wiesz o tym, że bez pożegnania się nie wyjeżdża, prawda? - wskazał na nią.
   - Tak, tak.. Zgrywaj poszkodowanego - Camila pokazała mu język i przeszła przez pokój, po czym przytuliła na powitanie dawnego przyjaciela. - A tak poza tym, to masz prześlicznego synka - uśmiechnęła się do niego.
   - Wiadomo, że po tatusiu - wypiął dumnie pierś do przodu. - Naprawdę nie wiem jak wam to się udało, że nawet się nie domyśliłem tego, że te dwie spryciule mają ciągle z tobą kontakt - wskazał na swoją dziewczynę i przyjaciółkę, a Camila spojrzała na Maite.
   - Musiałam mu o tym powiedzieć, bo ledwo wszedł po treningu i już chciał mi oznajmić wieść o twoim powrocie - wywróciła oczami. - Ale byłaś u Marca?
   - Byłam - westchnęła Cami.
   - I? - ciągnęła dalej Dominguez.
   - Powiedział, że jej tego nie podpisze - mruknęła Ria.
   - Ale co miał podpisać? - zapytał Montoya.
   - Martin, ona chce wyjść za mąż i jak myślisz, jakie papiery? - Maite zabrała głos.
   - Rozwodowe.. - Odpowiedział sam na swoje pytanie i wtedy usłyszeli budzącego się Dylana. Camila od razu ruszyła w stronę wózka by zobaczyć go w wersji z otwartymi oczkami. Dalej zaczęło się przewijanie, karmienie i zachwycanie się dzieckiem przez obie dobrane ciotki. Na prośbę Martinez, nie poruszali już tematu Bartry.. Z jednej strony ze względu na to, że był z nimi Martin, a z drugiej... Była za bardzo na niego wściekła. Chciała zacząć w swoim życiu nowy rozdział, ale przeszłość jej to uniemożliwiała.

***
No i jest dwójka :) 
Co jeszcze dodać? Szkoła i nauka to piekielne zło, o! 

piątek, 12 września 2014

Rozdział I

  Wyjechała windą na czwarte piętro w apartamentowcu, w którym mieszkała wraz ze swoim narzeczonym. Znalazła pęczek kluczy w torebce i wcisnęła jeden w zamek, przekręciła go i... Okazało się, że drzwi już wcześniej były otwarte. Nie ukrywała tego, że lekko się wystraszyła, bo w mieszkaniu nie miało być nikogo. Weszła cicho do środka i pierwsze co zobaczyła to para czarnych butów i leżąca obok nich marynarka.
   - Adrian? - zawołała i nagle usłyszała kroki chłopaka, schodzącego po schodach. Uśmiechnięty. Ciemnoskóry. Przystojny. Bogaty. Czarujący. Elegancki. Idealny. - Nie miałeś być dopiero jutro? - Zmarszczyła brew, a podszedł do niej i lekko musnął jej usta.
   - Wymarzone powitanie ukochanego po kilkudniowej delegacji - Pokręcił głową. - Załatwiłem wszystko trochę wcześniej i mogłem przylecieć dziś - Puścił do niej oczko. - Ale chyba się nie cieszysz - Udał smutną minkę.
   - Nie no, oczywiście, że się cieszę - odpowiedziała prawie natychmiastowo. - Tylko mnie zaskoczyłeś, bo chciałam coś przygotować na twój powrót - dodała z szatańskim uśmieszkiem i mocno się do niego przytuliła. - Bardzo się stęskniłam, wiesz?
   - Oczywiście! Nowy Jork to przecież koniec świata! - zaśmiał się, a ona uderzyła go lekko w ramię. - No ja teeż - przeciągnął, uśmiechając się do niej. Pochylił delikatnie głowę i ucałował ją w czoło. - Umieram z głodu. Może gdzieś wyjdziemy?
   - Dobrze, ale najpierw muszę wypakować te zakup.
   - Ja to zrobię - powiedział i już miał łapać za uchwyt torby...
   - Nie! - krzyknęła Hiszpanka, a on popatrzył na nią zdziwiony. - To znaczy.. - zająknęła się. - Jest tam coś czego nie możesz zobaczyć - powiedziała, a ten przymrużył powieki i od razu się wyszczerzył.
   - To ty naprawdę szykowałaś coś specjalnego na jutro - mruknął zniżonym głosem wprost do jej ucha, na co dziewczyna delikatnie przygryzła dolną wargę.
   - Może - Kiwnęła tajemniczo głową. - Ja się już tym zajmę, a ty posprzątaj po sobie - Wskazała na jego rzeczy, leżące na podłodze. Chwyciła za swoją torbę i reklamówkę. Po chwili była już w kuchni i od razu wyjęła z reklamówki dużą, czerwoną teczkę, której Adrian nie miał prawa zobaczyć, a zwłaszcza jej zawartości. Miała szczęście, że teczka mieściła się w jej obszernej torebce, więc przemknie z tymi papierami beż żadnego zbędnego podejrzenia. Wypakowała zakupy do lodówki i szafek i ruszyła na piętro do ich sypialni. Przepakowała najpotrzebniejsze rzeczy do mniejszej, czarnej torebki, a tamtą zakopała głęboko pod stertą ubrań na dnie szafy.
   - Camila! Idziesz? Naprawdę umieram z głodu! - Usłyszała głos Meksykanina.
   - Idę! - zaśmiała się, chwyciła swoją torebkę i zeszła na dół.
  Wsiedli do jego samochodu i niedługo później byli już pod swoją ulubioną restauracją. Przy wejściu natchnęli się na jego kolegę z branży, który wychodził właśnie wraz ze swoją dziewczyną. Panowie wymienili kilka słów na swój temat, a Camila usłyszała od dziewczyny komplement na temat swojej prześlicznej torebki. Weszli do środka, zajęli stolik i złożyli zamówienie.

     Bardzo eleganckie restauracje, prywatne szkoły, najlepsze ubrania, samochody, olbrzymi dom i wakacje w każdym wymarzonym miejscu na świecie - to od zawsze był jego świat. Jedynak, który jest dziedzicem olbrzymiego majątku i firmy deweloperskiej, którą od lat prowadzi jego ojciec. Za dnia grzeczny i ułożony chłopiec, który później zamieniał się w wielkiego pana imprez.
 Mógł mieć każdą. W firmie nie było kobiety, która nie fantazjowałaby o synu szefa. Jednak ten wybrał cichą stażystkę, na którą zwalano całą robotę. Wszystkie sekretarki zazdrościły Cami zainteresowania swoją osobą przez Adriana, kiedy ta uważała go za wielkiego i rozpieszczonego panicza, nienadającego się do niczego. Z czasem zmieniła swoje zdanie i od pół roku nazywają ją oficjalnie przyszłą panią Hernandez. Byli ze sobą już ponad trzy lata, ale od sześciu miesięcy nosiła zaręczynowy pierścionek.
     W Kalifornii pojawiła się już jako osiemnastolatka przez program wymiany uczniów. Tam zdała ostatni rok i później zdecydowała się zostać na dobre. Zaczęła studia i staż w ogromnej firmie, w której udało się jej znaleźć kogoś kto naprawdę o nią zabiegał, po tym jak w Barcelonie straciła nadzieję na jakąkolwiek prawdziwą miłość i kogoś kto sprawi, że znów może być szczęśliwa. Ona również nigdy na nic nie narzekała i nic jej nie brakował, ale i nie przywiązywała dużej wagi do pieniądza. Nie szastała nim na lewo i prawo, tak jakby robiły to jej koleżanki, będąc na jej miejscu.
   - Adrian.. - zaczęła niepewnie. - Do Barcelony mamy lecieć dopiero za dwa tygodnie, prawda?
   - No tak - Pokiwał głową. - Z tego co wiem, Juan i Alice mają tam to wszystko pod kontrolą.
   - W to nie wątpię, ale.. - westchnęła. - To nasz ślub i jednak chciałabym osobiście uczestniczyć w tych ostatecznych przygotowaniach. Poza tym chodzi o moją rodzinę, dawno ich nie widziałam i chciałabym spędzić z nimi troszeczkę więcej czasu. I tak pomyślałam, że mogłabym wziąć ten urlop wcześniej i tam polecieć - uśmiechnęła się lekko. Mieszkali i pracowali w Los Angeles, ale ona wymarzyła sobie ślub w Barcelonie, w mieście w którym tak bardzo się zakochała. Nie miała takiego sentymentu do Gijon, miasta w którym urodzili się jej rodzice, wychowali, a później przyszła na świat ona sama. Tak samo jeżeli chodziło o stolicę, o Madryt, gdzie spędziła swoje pierwsze pięć lat. Miasto Aniołów też miało swój czar i urok, ale to nie było to. Żadne z nich nie równało się z jej ukochaną Barceloną. Poza tym jej rodzina teraz znów tam wróciła, więc wszystko miało być idealne. Przygotowaniami kierowali na odległość poprzez dwójkę organizatorów na których Adrian nie szczędził pieniędzy. Mieli tam wszystko idealnie przygotować.
   - W sumie to nie taki zły pomysł - powiedział chłopak, a w tym momencie kelner przyniósł ich deser. Dwa olbrzymie pucharki lodów z owocami i bitą śmietaną. - Dawno ich nie widziałaś, a ja nie mogę ci przecież zabronić spotkania z nimi - uśmiechnął się i złapał za jej dłoń, która leżała na stoliku. Delikatnie ją pogłaskał i spojrzał dziewczynie głęboko w oczy. - Porozmawiam jutro z ojcem o twoim wcześniejszym wolnym, ale na pewno nie będzie miał nic przeciwko. Znając jego, zacznie jęczeć, że oczywiście jesteś niezastąpiona, ale spróbują dać sobie radę - Puścił jej oczko i zabrał się za pałaszowanie lodów. Na razie wszystko układało się tak jak zaplanowała. Bardzo tęskniła za rodzicami i młodszym rodzeństwem, których ostatnio widziała na święta Bożego Narodzenia w Vigo, ale to nie był jedyny powód dla którego tak bardzo napierała na to by mogła wcześniej sama tam polecieć. Musiała załatwić coś bardzo, ale to bardzo ważnego. Coś, bez czego jej ślub po prostu legnie w gruzach.

    Słońce od samego rana nie dawało za wygraną i nagrzewało całą Barcelonę, która w okresie wakacji była obładowana turystami. Jedni woleli wtedy zostać w klimatyzowanym pokoju hotelowym, drudzy pospacerować zacienionymi uliczkami, a cała reszta prażyła się na plaży.
  Młody pomocnik podjechał właśnie pod wysoki budynek, w którym znajdowało się mieszkanie jego przyjaciela i dziękował za taki wynalazek jak klimatyzowane samochody. Odczekał jakieś pięć minut i już miał brać komórkę by pośpieszyć obrońcę, kiedy zauważył go wychodzącego razem z wysoką i całkiem ładną szatynką. Pożegnali się przy końcu chodnika i każde z nich poszło w swoją stronę. Po chwili Marc był już na miejscu pasażera i zapinał pasy.
   - Kolejna jednorazowa zdobycz? - zaśmiał się Roberto i odpalił silnik. Chłopak tylko uśmiechnął się cwaniacko pod nosem, dając mu odpowiedź na pytanie. Sergi czasami naprawdę nie rozumiał postępowania Bartry.. Raz na jakiś czas uderzał na miasto i bajerował laskę do momentu gdy nie wylądowała w jego łóżku. Później wszelki ślad w życiu piłkarza po niej zanikał. Pytany dlaczego tak robi, odpowiada, że nie jest stworzony związku albo po prostu nie poznał jeszcze kobiety, która naprawdę potrafiłaby go całego uporządkować. Większość nigdy tego nie rozumiała, a w szczególności kiedy garstka piłkarzy którzy znali bliżej Marca, zaczynali kręcić głowami lub się podśmiechiwać. Dziwiło ich to, że jednak przebywając w ciągłym towarzystwie swoich szczęśliwie związanych kolegów, nawet nie chciał spróbować.
   - Marc, a powiedz mi, co ty robisz, że później te laski ani do ciebie nie wydzwaniają ani cię nie nachodzą?
   - Daję im fałszywy numer - zaśmiał się. - I mam układ z ochroniarzami. Widują mnie w końcu z tymi dziewczynami i wiedzą, że później mają mówić im, że taka oto osoba już tutaj nie mieszka. No chyba, że im powiem, że dana dziewczyna może spokojnie wchodzić. Jeszcze nie miałem z tym problemów - Wzruszył ramionami.
   - Bo jesteś pieprzonym farciarzem - Roberto zaśmiał się i pokręcił głową. - I kiedy w końcu odbierasz ten swój samochód od mechanika?
   - Dziś popołudniu, więc jutro nie musisz już po niej przyjeżdżać - Skinął głową.

   Otworzył leniwie oczy i przejechał dłonią po twarzy. Spojrzał na miejsce obok siebie, gdzie spała młoda i drobna blondynka. Nawet nie pamiętał jak ma na imię.. Anita? Anna? Amelia? Tak, to chyba była Amelia. Marc wśród swoich kolegów uchodził za kolesia, który co chwilę wyrywał nową pannę, ale nie robił tego tak strasznie często jakby to mogło się wydawać. Średnio raz na dwa tygodnie? Tydzień?
 Ostatni raz zabawiał się z niejaką Melissą i było to trzy
 dni temu, wtedy gdy przyjechał po niego Sergi. Dzień wcześniej tego nie planował. Wieczorną porą ogarnęło go coś dziwnego. Poczuł się jakoś inaczej. I to wcale nie było uczucie nadchodzącego przeziębienia.. Nie potrafił tego dokładnie określić i nazwać. Poczucie wyrzutów sumienia, które towarzyszyło mu na początku, kiedy tak właśnie zaczął traktować kobiety nawet się z tym nie równało. Postanowił to jakoś w sobie stłumić i wyszedł na drinka, a ta dziewczyna jakoś tak sama się napatoczyła. Jednak to uczycie po upiciu wcale nie przeszło, a wręcz przeciwnie.
 Spojrzał na elektryczny zegarek, stojący na szafce nocnej. Godzina głośno przemawiała do niego, że jeżeli nie chce spóźnić się na trening, musi się już podnieść. Wstał, nie przejmując się tym, że zbudził dziewczynę obok siebie.
   - Hej, misiu - przeciągnęła się i spojrzała na Marca, który nie zwracając na nią uwagi, naciągał na siebie jeansy.
   - Wstań i się ubierz, bo wychodzisz - powiedział obojętnie, wrzucając do swojej torby rzeczy na trening.
   - Co proszę? - zmarszczyła brew, jakby myślała, że się przesłyszała. - Ale..
   - Słuchaj, nie mam dziś humoru by to tłumaczyć, więc wstań, zabierz swoje rzeczy, ulotnij się i zachowuj jakbyśmy się nigdy nie spotkali - powiedział, a ta wciąż leżała ze wzrokiem wbitym w piłkarza. - Czegoś nie pojęłaś? Nie rozumiesz po hiszpańsku? Mam ci zapłacić? - uniósł lekko głos, a panna zaczęła coś sobie mruczeć pod nosem, ale szybko się ubrała i wyszła, głośno trzaskając za sobą drzwiami. Po prostu taki miał dzień. Czasem zgrywał słodkiego chłopca, buziaczki na pożegnanie i tak dalej, a czasami właśnie był taki.. Teraz przynajmniej miał chwilę spokoju przed treningiem.

     Ich trójka wyszła z szatni jako ostatnia. Zamknęli za sobą drzwi i ruszyli korytarzem w stronę wyjścia na boisko treningowe. Nagle z innego korytarza wyłoniła się damska sylwetka idąca przed nimi w tym samym kierunku. Widzieli tylko jej zgrabną figurę i długie, brązowe włosy, które falami opadały na plecy. Oczywiście jak każdy zdrowy mężczyzna, nie pogardzili takim widokiem. Kim była owa dziewczyna, zorientowali się dopiero gdy wyszła na zewnątrz i od razu podeszła do ich trenera, witając się z nim buziakiem w policzek. Dwóch z nich aż się zatrzymało. a trzeci, który kroczył za nimi, wpadł na kolegów, wydając przy tym pomruk niezadowolenia.
   - Czy to jest.. - zaczął Sergi z lekko zdziwioną miną.
   - Z księżyca spadliście czy co? - Usłyszeli za sobą głos Rafinhi. - To Camila, przecież ją znacie - dodał i dołączył do reszty chłopaków na boisku. Sergi spojrzał na Martina, a Martin na Sergiego. No właśnie, była to Camila, córka trenera, która należała kiedyś do ich paczki. Jak dobrze, że Rafa kojarzył ją tylko z tego, że się przyjaźniła z jego bratem.. Jak dobrze, że Thiago nie wygadał mu się o jednej maleńkiej sprawie związanej z panną, a raczej może panią Martinez.
  Jeszcze za czasów gry w młodzikach, gdy Luis prowadził Barcę B, mieli swoją wielką paczkę, do której należało sześciu chłopaków i cztery dziewczyny. W tym momencie w Barcelonie ostali się tylko Bartra, Sergi, niejaka Maria oraz Martin z Maite, którzy od tygodnia są dumnymi rodzicami maleńkiego Dylana. Cristian z Loreną i ich córeczką wyjechali do Portugalii, Thiago do Niemiec, Muniesa w Anglii, a Camila.. No właśnie, do tej pory nikt nie wiedział co się z nią działo.
   - Marc - wypowiedzieli jednocześnie i zaczęli za nim wodzić wzrokiem po boisku. Stał z butelką wody razem z Andresem i Jordim niedaleko rozstawionych kolorowych pachołków. Podeszli tam dość szybkim krokiem, biorąc Bartrę pod oba ramiona.
   - Ważna sprawa, wybaczcie - powiedział Martin do Iniesty i Alby, odciągając obrońcę na bok.
   - Ej, chłopaki, co jest? - Spoglądał zdziwiony to na jednego, to na drugiego.
   - Powiedzmy, że czeka na ciebie mała niespodzianka - zaczął Roberto. - Spójrz to jest obok trenera.
   - Co? - zmarszczył brwi.
   - Hej, panowie! - Usłyszeli głos Luisa. - Zbierzcie się tutaj na chwilę - Kiwnął ręką. Marc spojrzał w jego kierunku. Jedyne co teraz dudniało w jego głowie to "O cholera!". Uczucie, które siedziało w nim od wczoraj, w tym momencie wzrosło dziesięciokrotnie. Poczuł nagłą suszę w gardle. Ruszył bardzo wolnym krokiem za kolegami i stanął na samym końcu pomiędzy Montoyą i Roberto. - Wiem, że nie każdy zna moją Camilę, ale chcę się czymś pochwalić - zaczął dumnie trener. - Za dwa tygodnie wydaję swoją najstarszą córkę za mąż! - dodał, a pijący wodę Marc, głośno się zakrztusił. Nagle nastała dziwna cisza i wszyscy przenieśli wzrok na w połowie mokrego od wody piłkarza. Uniósł niepewnie wzrok i zauważył, że centralnie przed nim utworzyła się szpara, a centralnie na wprost niego stała właśnie ona.

***
Pierwszy rozdział dedykuję mojemu kochanemu kuśtykowi - Nataleczce, która tak bardzo lubi ode mnie odgapiać.. Ja skręcam kostkę - za chwilę ona, ja ląduje w gipsie - teraz ona ♥
Teraz ładnie proszę o komentarze i opinie :) 
A Martina tutaj umieściłam obowiązkowo, bo to jeden z moich najulubieńszych piłkarzy, a niedoceniany w opowiadaniach! 

poniedziałek, 1 września 2014

Prolog

  Pamiętam jak mama zawsze wybijała mi z głowy to by nie zakochiwać się w piłkarzu. Zawsze w śmiechu, zawsze przy ojcu. Uwielbiała się z nim sprzeczać i droczyć. Wiedziałam, że żartuje, ale za razem ostrzegała mnie przed ciągłymi wyjazdami na mecze i zgrupowania. Przed zostawianiem sama. Odpowiadałam jej wtedy, że całkowicie się z nią zgadzam, ale... Tak naprawdę zawsze byłam prawdziwą córunią tatunia i oczywiście znajdywałam przyjaciół tylko i wyłącznie wśród piłkarzy.
  Miałam się nie zakochiwać w sportowcu, a wyszło całkowicie odwrotnie. Podobał mi się od samego początku, a ja jemu. Był naprawdę cudownym chłopakiem, którego nie jedna mogłaby mi pozazdrościć.
  Nasz związek był tajny. Bardzo tajny, bo wiedzieli o nas tylko najbliżsi znajomi, a raczej ich garstka.
  Z czasem po prostu oszalałam na jego punkcie i nie chciałam by to kiedykolwiek się skończyło. Kochałam uzależniać się od dotyku jego dłoni, ust, oddechu... Codziennie na nowo. Uwielbiałam wsłuchiwać się w to jak opowiada o naszej cudownej i wspólnej przyszłości. Gdy słyszałam jego niski i lekko ochrypnięty głos, czułam przyjemne ciarki na całym ciele. Tak samo gdy mocno tulił mnie do siebie, wmawiając, że jestem tylko jego, nigdy nie da mnie skrzywdzić i ochroni mnie przed każdym złem tego świata.
  Stojąc naprzeciw niego w urzędzie w starych jeansach, T-shircie i trampkach, miałam ten dzień za najpiękniejszy w swoim życiu. Liczyło się tylko to, że miałam go obok siebie i po woli wypowiadamy słowa naszej przysięgi małżeńskiej, wsuwamy na palec złotą obrączkę.
  Do tej pory pamiętam słowa naszych przyjaciół, mówiących nam jakimi to jesteśmy szalonymi i bezmyślnymi głupkami. No cóż... Wtedy myślałam, że wszystko będzie łatwe, kolorowe i przetrwa lata. Że będziemy ze sobą na dobre i złe, tak jak przyżekaliśmy, patrząc sobie głęboko w oczy, widząc w nich tą młodzieńczą i szaloną miłość. Czasami tylko wracam do tego wspomnieniami i zastanawiam się nad tym, co byłoby gdyby to wciąż trwało...

***
Krótko, ale mi się podoba. Wyszło tak jak sobie to wyobrażałam :) 
Zapraszam do śledzenia opowiadania, które już tak bardzo polubiłam, komentowania i zapisywania się do zakładki z informowanymi.