piątek, 19 grudnia 2014

Epilog

 3 lata później
  
 Pamiętam jak po raz pierwszy przyprowadziłam Marca do domu. Nie jako chłopaka, którego rodzice tak bardzo chcieli poznać i zobaczyć kim jest tenże gagatek, a faceta, którego wszyscy w domu dobrze znali, który był już moim mężem. Wszyscy go lubili i z niczym nie było problemu. Podobnie było z jego rodzicami. Znałam ich już wcześniej, ale teraz byli moimi teściami. Taka drobna zmiana.  Byliśmy małżeństwem przez lata, ale tylko na papierku. Dopiero wtedy zaczęliśmy się zachowywać niczym świeżo upieczeni małżonkowie, którzy zaczynają nowy rozdział w swoim życiu. 
  Później musiałam wyjechać na kilka dni do Los Angeles by załatwić wszystkie sprawy związane z odejściem z firmy Hernandeza i spakowanie swoich rzeczy z mieszkania Adriana. Jeżeli chodzi o niego, nadal utrzymuję z nim kontakt. Pomimo tego, że byliśmy wcześniej parą, był również moim dobrym przyjacielem. Gdy tylko usłyszałam, że kogoś sobie znalazł, w żartach poradziłam mu by sprawdził czy ta dziewczyna czasem aby nie ma już męża. W odpowiedzi usłyszałam śmiech. 
  Muszę przyznać, że czasami myślałam o tym, co byłoby gdybym jednak wyszła za Adriana.. Jednak nigdy nie pożałowałam swojej decyzji. Nawet przez głowę mi to nie przeszło. Wybrałam Marca i to była najwspanialsza decyzja w moim życiu. 
  Teraz budzę się przy nim i zasypiam. Ubieram koszulkę z jego nazwiskiem i chodzę na mecze. Cieszę się z nim z wygranych i pocieszam po przegranych meczach. Nazywa mnie swoją najwierniejszą i najwspanialszą fanką, a na dodatek - swoim talizmanem szczęścia.
 Mamy dom na obrzeżach Barcelony z dużym ogrodem i psem. Biszkoptowy labrador o imieniu Dolar. Chyba na pamiątkę tego, że dostaliśmy go jako szczeniaka od moich znajomych ze Stanów..
  Na ślubnym kobiercu stanęliśmy dwa lata temu, szczególnie po licznych namowach ze stron naszych matek, ciotek, babć... Ubrałam białą sukienkę, a on czarny garnitur. Spotkaliśmy się w niewielkim kościółku pod Barceloną, a grupa naszych gości była nieliczna, tak jak sobie zaplanowaliśmy. Tylko rodzina i najbliżsi przyjaciele. Już chyba nie muszę wspominać o tym, jak bardzo byłam wtedy szczęśliwa?
  W tym momencie stoję pomiędzy Rią i Maite, czekając aż chłopaki powtórnie wyjdą na boisko po zdobyciu tytułu Mistrza Ligii Hiszpańskiej, razem z odebranym już trofeum.
 Pierwszy przy nas pojawił się Martin, który porwał na ręce trzyletniego Dylana, urwisa jakich mało, ciągnąc również za sobą swoją kobietę. Zaraz za nim podszedł Marc-Andre, który ucałował swoją narzeczoną. Tak, tutaj mowa o Rii, która znalazła jednak tego jedynego. Niemiec położył jedną rękę na jej siedmiomiesięcznym brzuszku, a drugą chwycił za jej dłoń i powiedział, że porywa ją do zdjęcia z pucharem. Na końcu pojawił się wyszczerzony Bartra, który kroczył do nas już w czystej koszulce i medalem przewieszonym na szyi. Najpierw mnie pocałował, a później ucałował główkę naszej czteromiesięcznej córeczki, którą trzymałam ciągle na rękach, ubranej w bordowo-granatowy strój z numerkiem swojego ojca na plecach i swoim imieniem - Patricia.
  Gdy tylko dowiedziałam się o swojej ciąży, próbowałam sobie wyobrazić Bartrę z maleńkim dzieckiem. Za każdym razem, gdy miałam w głowie ten widok - rozpływałam się. I o wiele się nie pomyliłam. Marc trzymający na rękach naszą kruszynkę, przytulający ją, karmiący, zasypiający z nią czy nawet zmieniający jej brudne pieluszki - to dla mnie najwspanialsza rzecz na świecie. Czy potrafilibyście sobie wyobrazić taki widok?

No i zleciało, ehhh.. Dobrze pamiętam ten moment, kiedy siedząc na wakacjach z nogą w gipsie, wymyśliłam tą historię i postawiłam sobie za cel napisanie jej. Muszę szczerze przyznać, że to opowiadanie, na ten moment, jest moim ulubionym z moich wszystkich! 
Chciałabym bardzo Wam podziękować za wyświetlenia i komentarze! 
Tutaj kończę, ale też na ten moment możecie mnie znaleźć na opowiadaniach:
- o Fabregasie i Pique - klik
- o Xavim - klik
- o Villi - klik
- o Vazquezie i Isco - klik 
Zapraszam i już teraz obiecuję, że niedługo rozpocznę również coś innego udostępniać :)

niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział IX

   Wszyscy już zaczęli między sobą szeptać, bo ślub miał się rozpocząć jakieś dziesięć minut temu, a wszelki ślad o młodych zaginął.. No może nie do końca, bo niedawno Adrian tam jeszcze z nimi stał. Grupka przyjaciół wstała ze swoich miejsc i stanęła przy jednej z kolumn, nerwowo wyczekując jakiekolwiek informacji. Dziewczyny już ze trzy razy chciały tam pójść i dowiedzieć się o co chodzi, ale piłkarze je zatrzymywali. Maite z Rią już po raz kolejny chciały się zerwać i iść do nich, ale w tym momencie w progu pałacu pojawił się Adrian, trzymający za dłoń Camilę, która nie miała na sobie sukienki, a spodnie i bluzkę. Teraz oczy wszystkich zgromadzonych zwróciły się na dwójkę, która bokiem przeszła na podest, na którym mieli składać sobie przysięgę małżeńską. Wszyscy zamilkli z wyczekiwaniem na jakiekolwiek wyjaśnienia.
   - Chcielibyśmy wam coś oznajmić - zaczął Hernandez, a Cami zaczęła szukać kogoś wzrokiem pośród przyjaciół. - Na samym początku, tak właściwie, to chcieliśmy wam podziękować za przybycie.
   - Synu, o co chodzi? - usłyszeli głos ojca Adriana, który siedział w pierwszym rzędzie ustawionych krzeseł.
   - Ślub się nie odbędzie - powiedział chłopak, a wśród gości znów podniosły się głosy. Wszyscy byli w szoku.. No może prócz grupki na samym tyle, którzy, jakby nie patrzeć, byli zadowoleni z takiego obrotu spraw. Tylko brakowało tutaj Marca, który uciekł, będąc święcie przekonanym, że Camila wyjdzie za Meksykanina.
   - Większość z was jest z daleka, a pałac jest wynajęty i opłacony, więc możecie zostać, zjeść obiad i się bawić - uśmiechnęła się dziewczyna i już w ciszy ruszyli z powrotem do środka. - Adrian, co teraz zamierzasz? - zapytała cicho gdy znaleźli się już obok recepcji.
   - Teraz mam zamiar uciec do hotelu przed rodzicami, którzy mnie zaraz dopadną i połkną w całości - zaśmiał się. - A ty.. Z resztą, ty wiesz co masz robić - puścił do niej oczko. - I masz nie zmieniać zdania, bo się z tobą policzę! - dodał.
   - Jeszcze raz chciałabym cię bardzo przeprosić - skrzywiła się i spuściła wzrok.
   - Hej.. - uniósł delikatnie jej podbródek. - Wyznałaś mi prawdę, zanim zrobiłaś coś wbrew swoim uczuciom. Gdybyś została moją żoną, nadal myślałabyś o tamtym - Adrian lekko się uśmiechnął, pochylił i ucałował ją w czoło. - Idź do niego, a ja uciekam przed rodzicami - zaśmiał się i ruszył szybkim krokiem w stronę wyjścia. A ona? Miała tam tak stać i czekać aż dopadnie ją szarańcza? Zanim zdecydowała się ruszyć na piętro i zabrać swoje rzeczy, by wyjść i poszukać Marca, w progu zobaczyła swoich rodziców, ojca w ciemnym garniturze i białej koszuli oraz matkę w długiej, bordowej sukience z narzutką.
   - Skarbie, co się stało? - Pierwsza dobiegła do niej jej matka, łapiąc ją delikatnie za ramię i patrząc opiekuńczo. - Gdzie jest Adrian i dlaczego tak nagle zrezygnowaliście?
   - Mamo, to naprawdę nie jest dla mnie dobry moment do tłumaczenia wszystkiego - westchnęła.
   - Cami, idź do ogrodu do tego małego mostu przy stawie - powiedział najspokojniej w świecie Luis, a obie panie spojrzały na niego pytająco.
   - Ale dlaczego ma tam iść? - odezwała się Elena. - Luis, ty coś wiesz?
   - Myślę, że wiem i postaram ci się to wytłumaczyć, a ty tam idź, bo jeszcze nic nie jest za późno - Najpierw zwrócił się do żony, a następnie do córki, która tylko pokiwała głową i ruszyła szybkim krokiem z powrotem na taras i do ogrodu. Po drodze natchnęła się na rodziców Adriana, a później na przyjaciół. Nawet nie słuchając, przeprosiła ich i ruszyła w kierunku, który wskazał jej ojciec. No właśnie, ojciec... Myśli, że wie o co chodzi? Ale skąd? Choć teraz to było mało ważne. Liczyło się teraz tylko to żeby odnaleźć szybko Marca.. Znajdzie go i... Co powie? Co zrobi?
   W oddali zobaczyła postać w czarnym garniturze, opartą o barierkę. Stał tyłem do niej i wpatrywał się w to co było przed nim. Serce Camili prawie podskoczyło, chcąc pociągnąć dziewczynę w tamtą stronę. Przełknęła ciężko ślinę i wyjęła zgiętą kartkę z tylnej kieszeni spodni.
  Podeszła i oparła się tuż obok Marca, który uniósł głowę i spojrzał na swoją towarzyszkę.
   - Cami, co ty tutaj.. - Otworzył szerzej oczy, nie kryjąc swojego zaskoczenia. Obejrzał ją z góry do dołu i z jednej strony nic nie rozumiał, a z drugiej.. Chyba się ucieszył.
   - Gdybym miała cię zobaczyć na ślubnym kobiercu z inną kobietą, też chyba bym uciekła - westchnęła, patrząc w taflę przejrzystej wody. Wyciągnęła przed siebie dokument, który Marc podpisał dzień wcześniej, rozłożyła go i jeszcze raz spojrzała. - Chciałabym to rozerwać na strzępy i zapomnieć o tym, ale nie wiem czy dostanę jeszcze jedną szansę - powiedziała cicho unosząc wzrok i spoglądając niepewnie na piłkarza. On natomiast przeniósł wzrok na kartkę papieru, wyrwał ją z jej rąk i w jednej chwili przerwał na cztery części, wyrzucił za siebie i nieoczekiwanie ujął jej twarz w swoje dłonie, zachłannie wpijając się w jej usta.
   - Chcę po prostu by było tak jak wcześniej - wyszeptał na jednym tchu wprost w jej wargi. - Nie oddam cię już nikomu, a w razie potrzeby sprowadzę z powrotem nawet i siłą - kontynuował. - Chciałbym w tym momencie wykrzyczeć całemu światu, że jesteś moja i tylko moja - uśmiechnął się, ale Camila zauważyła pojedynczą łzę, która spływała po jego policzku.
   - Marc, nie.. - jęknęła. - Proszę cię, nie.. Bo zaraz ja się rozpłaczę! - Pokręciła głową i przesunęła opuszkami palców po jego policzku. - Kocham cię, Marc i obiecuję, że już nigdzie się nie wybieram.
   - W takim razie - zaczął i wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki małe pudełeczko. - Chciałbym byś oficjalnie została moją żoną - zaśmiał się i otworzył klapkę, a ona zmarszczyła brew.
   - Marc, skąd ty masz moją obrączkę? Przecież była schowana w teczce, w moim pokoju... Zaraz, czy ty rozmawiałeś z moim ojcem?
   - Przyszedł do mnie wczoraj wieczorem i mi ją przyniósł, mówiąc, że powinna zostać u mnie - wzruszył ramionami. - I podobno widział papiery.
   - I mi nic nie powiedział! - jęknęła. - A ty byłeś tak wspaniałomyślny, by je tutaj przynieść? - uśmiechnęła się cwaniacko.
   - Tak jakoś.. Więc? - zapytał i wyjął mniejszy złoty krążek, a ona z uśmiechem wyciągnęła do niego prawą rękę i tak jak pięć lat wcześniej, patrząc jej w oczy, wsunął pierścionek na jej serdeczny palec. Po chwili ona zrobiła to samo z drugą obrączką i.. Oboje poczuli, że tak powinno być cały czas.

  W drodze z pałacyku kupili sobie butelkę wina i pojechali do "ich" parku, w którym spędzali razem mnóstwo czasu kiedy byli jeszcze nastolatkami. Zbliżał się wieczór i zaczynało robić się chłodno, a że Camila miała na sobie tylko bluzkę z krótkim rękawkiem, więc Marc bez słowa zdjął z siebie marynarkę i narzucił ją na jej ramiona. Siedzieli przytuleni do siebie, oparci o drzewo, popijając wino prosto z butelki, śmiejąc się, wspominając i wyszukując pierwszych gwizd. Gdy po raz pierwszy tak tutaj siedzieli, również mieli ze sobą wino, ale takie podwędzone z zamkniętej szafki matki Camili, które przywiozła sobie z Włoch. Miało być na specjalną okazję.. Później nikt nie chciał się przyznać do tego, kto je wypił.
   Leżała oparta o jego ramię, czując jak on gładzi delikatnie jej ramię. Pomiędzy nimi leżała butelka z której jeszcze od czasu do czasu popijali. W pewnym momencie zobaczyli nad sobą dwa cienie. Jednocześnie unieśli głowy i zobaczyli dwie sylwetki, kobietę i mężczyznę, ubranych w granatowe mundury.
   - Dobry wieczór, państwu - odezwał się mężczyzna i zabrał do ręki butelkę z winem. - Wiedzą państwo, że spożywanie alkoholu w miejscach publicznych jest zabronione?
   - No tak.. - mruknęła Camila i się podnieśli. - A nie można tak odrobinkę przymknąć oczu na to? - uśmiechnęła się lekko.
   - A to niby dlaczego? - zapytała funkcjonariuszka.
   - Dzisiaj miał się odbyć mój ślub, jestem uciekającą panną młodą, a to powód dlaczego uciekłam - wskazała na swojego męża.
   - Picie alkoholu w miejscu publicznym. To będzie mandat - powiedział policjant.
   - No panie władzo! Przecież sam Marc Bartra! Jakiś autograf dla dziecka.. - próbowała Camila.
   - To mi brzmi jak próba przekupstwa.. - mężczyzna poprawił swoją czapkę, schował notes i wyciągnął kajdanki, patrząc wymownie na młodych, a ci spojrzeli tylko po sobie, ciężko przełykając ślinę.
  Zaraz po tym gdy tylko dowiedzieli się, że za swój "występek" spędzą noc w areszcie, wywalczyli jeszcze jeden telefon, który wykonali do Rii, by rano ich stąd odebrała, a później wylądowali w pustej celi, w której kącie stała długa ławka.
   - Wiesz co, nie myślałem nigdy, że można mieć randkę w areszcie - zaczął śmiać się piłkarz.
   - Nie narzekaj - uśmiechnęła się Camila i oparła głowę o jego ramię. - Ważne, że jesteśmy tutaj razem - dodała, przygryzając dolną wargę. - I jakby nie patrzeć, zawsze zastanawiałam się, jak to jest trafić do więzienia.. - zamyśliła się, a Marc wybuchnął śmiechem.
   - Moja wariatka - pokręcił głową, objął ją ramieniem i ucałował w czubek głowy.

  Zaspani wyszli z celi, którą otworzył im jeden ze strażników. Oboje potargani i zmęczeni, po drzemce w niewygodnych pozycjach. Policjant poprowadził ich korytarzem, którym szli w nocy, aż w końcu dotarli do pomieszczenia, w którym dostali swoje rzeczy. Zostali wyprowadzeni do głównego holu, gdzie czekali na nich Ria i Marc Ter Stegen. Dziewczyna na ich widok chciała wybuchnąć śmiechem, ale w ostateczności się powstrzymała, widząc karcący wzrok przyjaciółki.
   - Ja wiedziałam, że się spikniecie, ale żeby od razu lądować w więzieniu? - zapytała roześmiana Garrido, gdy tylko wyszli z budynku.
   - Natrafiliśmy na bardzo nieprzyjemnych policjantów - westchnęła Cami. - Te pięć lat temu, zawsze się jakoś wywijaliśmy - dodała z lekko poprawionym humorem.
   - Wszyscy byli wtedy bardziej przebiegli - zaśmiał się Bartra. - Tak właściwie, to która jest godzina?
   - Taka, bym podrzucił cię do domu byś się ogarnął przed treningiem - powiedział Niemiec.
   - Chłopaki jadą razem, a my razem - zakomunikowała Ria i tak było, oczywiście zaraz po tym jak Marc z Cami zdążyli się wylewnie pożegnać.
   Ria zabrała przyjaciółkę do siebie by mogła ją szczegółowo o wszystko wypytać, co dotyczyło poprzedniego dnia. Co chwila powtarzała, że to wszystko nie mogło się skończyć inaczej i wierzyła, że jednak Cami nie wyjdzie za Adriana, po tym jak znów spotkała tutaj pierwszą miłość. Martinez wzięła prysznic, znów pożyczyła ubrania od Hiszpanki i zjadły razem śniadanie. Troszeczkę później, dziewczyna postanowiła, że pojedzie pod stadion i poczeka na Bartrę i przy okazji będzie mogła wymienić kilka słów ze swoim ojcem.
 Wysiadła z taksówki pod Ciutat Esportiva i dzięki znajomości u starszego ochroniarza, bez problemów weszła do środka. Okazało się, że trening jeszcze trwał, więc dziewczyna ruszyła na boisko do swojego ojca, który stał przy linii bocznej i obserwował jak jego piłkarze grają w dziada.
   - Cześć, córeczko - Luis przytulił do siebie Camilę. - Spóźnienie Marca chyba jakoś usprawiedliwię ze wzgląd na wczorajszy dzień, ale nie wiesz może dlaczego drugi Marc wpadł razem z nim?
   - Oj, tato - zaśmiała się. - Gdybym ci powiedziała, nie wiem czy byłbyś z tego zadowolony..
   - Spróbuję - skinął głową.
   - Razem z Rią wyciągał mnie i Marca z aresztu - powiedziała spokojnie, a oczy trenera od razu zrobiły się trzy razy większe.
   - Camila!
   - Mówiłam! I teraz ze wzgląd na mnie, o wszystkim zapomnisz - wyszczerzyła się, a on wywrócił oczami.
   - O nic więcej nie pytam, nie chcę wiedzieć - uniósł dłonie do góry. - Chociaż w sumie... Tak, mam jeszcze pytanie. Czy kiedykolwiek miałaś zamiar powiedzieć nam o tym ślubie z Marciem?
   - To zależałoby od sytuacji - uśmiechnęła się, patrząc w stronę Marca, który na żarty zaczął się okładać razem z Rafinhą i Martinem. - Teraz po prostu musisz zaakceptować swojego zięcia - ucałowała go w policzek.
   - Wygląda na to, że nie mam wyjścia - pokręcił głową. - No dobrze, dam już im spokój - dodał i zawołał, kończąc trening. Gdy piłkarze kroczący w stronę szatni mijali Camilę, posyłali jej miłe uśmiechy i coś między sobą szeptali. Cóż, tutaj wieści podobno szybko się rozchodzą.. Na samym końcu oczywiście szedł wielce zmęczony pan Bartra, który z wielkim bananem na twarzy uwiesił się na szyi Camili.
   - Jestem wykończony - sapnął.
   - I spocony, a na dodatek nieładnie pachniesz - zaśmiała się, próbując go odepchnąć, ale ten nie dawał za wygraną.
   - Ponieważ bardzo ciężko pracuję, by mojej żonie było dobrze - poruszył brwiami. - A właśnie! Dziś się do mnie wprowadzasz i nie ma żadnego "ale"! - postanowił.
   - Coś jeszcze, mój panie ciężko pracujący? - zapytała, powstrzymując śmiech.
   - Tak, ale o tym już opowiem ci w domu - zaśmiał się i nagle wziął ją na ręce, przewiesił przez ramię i pomimo głośnego protestu dziewczyny, ruszył z nią w stronę szatni.